Moi bohaterowie dość często stają wobec problemu PRAWDY.
Kłopot polega na tym, że ilu ludzi - tyle prawd. Oczywiście nikt nie ma wątpliwości, że prawda jest jedna... i że to właśnie on ją głosi.
Różnica między prawdą, wiarą i własnym przekonaniem jest dość trudna do wyznaczenia, a jeśli do tego dojdą kłopoty z uzasadnieniami - można się po prostu powiesić z rozpaczy. Oczywiście to dotyczy tylko zajadłych poszukiwaczy prawdy. Moi rycerze - jako ludzie praktyczni - wolą w takich wypadkach wieszać innych.
Kwestia prawdy o Pani Morrigan jest punktem wyjścia do wyprawy Alicji i Huberta.
W "Róży i mieczu" Dobromiła doszukała się mimo woli jakiejś odrobiny prawdy o sobie... ale akurat nie tej, na której jej zależalo.
Nie są to wypadki odosobnione, w nadchodzących opowieściach problem będzie powracał.
Z poszukiwaniem prawdy wiążą się też wróżby - Rhoud-an próbuje się różnych rzeczy dowiedzieć przy okazji swojej podróży z Paulem a wróżby podsuwają mu ślady. Tyle, że ślady same w sobie są zagadkami, z któymi nie wiadomo, co zrobić, nawet, jeśli późniejsze doświadczenie je potwierdza.
Dążenie do prawdy zawsze łączy się z niepewnością i dyskomfortem duchowym.
Wiara daje poczucie pewności - ale czy da się wydoić byka tylko dlatego, że uwierzymy w taką możliwość?
Relacje między prawdą i wiarą są zazwyczaj fascynująco poplątane - rozwikłanie tego wymaga sporo myślenia, na które ludzie praktyczni zwykle nie mają czasu.
A poza tym... cóż to jest prawda? jak nie bez powodu zapytał Piłat.
W powieści H. F. M. Prescott pt. "Człowiek na osiołku" pojawia się służąca, która ni stąd ni zowąd zaczyna mieć wizję mistyczną. Wizja zostaje wysłuchana przez władze duchowne rozmaitych szczebli - nikt nie wątpi, że jest ona autentyczna... Specjaliści duchowni są wstrząśnięci... i czym prędzej opuszczają klasztor, starając się o wszystkim zapomnieć. Taki sam efekt dało badanie przez władze świeckie z królem na czele: przybycie, zebranie faktów na temat wizjonerki-praczki, rozmowa z nią, szok i szybki wyjazd z przekonaniem, że tej wizji nijak nie da się użyć dla własnych celów.
Bardzo podoba mi się takie podejście do problemu objawienia: tylko wizja całkowicie bezużyteczna nie będzie budzić podejrzeń.
Każda prawda, która może być jakoś wykorzystana dla zdobycia władzy, staje się od razu pionkiem w grze, w której w dodatku każdy gracz chętnie oszukuje.
W ostatecznym rachunku ważne jest nie to, co jest prawdą, ale raczej co zrobimy z twierdzeniami uznanymi za prawdę.
Każda "prawda" ma to do siebie, że trzeba wobec niej zająć stanowisko i właśnie to niepokoiło Piłata przy rozmowie z Jezusem.
Ten niepokój nieco zelżał między V a XV wiekiem naszej ery - co sprawiło, ze okres ten uważamy za fascynująco prosty z duchowego punktu widzenia.
Jeśli uznamy stary nakaz świętej wojny za prawdziwy i pochodzący od Boga - trzeba niestety brać się do krucjaty.
Jeśli uznamy, że w paleniu ludziom domów nad głową i zarzynaniu bezbronnych nie ma nic świętego - trzeba zamykać gęby głosicielom krucjat.
Oczywiście jest też trzecia droga: wysłać na tę krucjatę kogoś innego, a przy okazji sprzedać mu konia, zbroję i resztę sprzętu, najlepiej pod zastaw całego majątku, jaki mu się nie zmieści na wóz.
Bo jedyną prawdą nie budzącą wątpliwości jest: PECUNIA NON OLET.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz