Fantasy z Morrigan w tle.

Blog o ciekawostkach historycznych, świecie "Królewskich Psów", różnicach kulturowych, rewolucjach w ludzkim umyśle wywołanych zmianami na świecie i innych sprawach wybieranych dlatego, że mnie zaciekawiły.

niedziela, 24 czerwca 2012

Fantasy okiem kobiety

Głos ma p. Grażyna Strumiłowska - "Książka zamiast kwiatka". Najwyraźniej miałem przyjemność wprowadzić w świat fantasy kolejną poważną czytelniczkę...

Przyznam, że po raz pierwszy w życiu sięgnęłam po literaturę fantasy. Z pewnym niepokojem, czy dam radę ten gatunek literacki przeczytać. Tymczasem czekało mnie oczarowanie. Piotr Olszówka przeniósł mnie w krainę... baśni, ale nietypowej. Historia Alicji i Huberta wciąnęła mnie w zaczarowaną krainę dziwnych miasteczek, wąskich kamieniczek, magii i czarów. Chociaż u Olszówki magia i czary nie są tym, czym by się wydawało. Opowieść na pozór baśniowa, wcale nią nie jest. Bardziej niż jakikolwiek inny gatunek dotyka współczesności. Morrigan to opowieść filozoficzna o tym, czym jest zło, głupota, niewiedza, okrucieństwo. Napisana wspaniałym językiem, obrazowo, zmusza jednocześnie czytelnika do myślenia, do weryfikacji swoich poglądów, do innego postrzegania świata. Jest to pozycja dla ludzi, którzy lubią, kiedy po przeczytaniu książka coś w nich pozostawia. To nie jest powieść do jednorazowego przeczytania. Obowiązkowa w każdej biblioteczce.

czwartek, 14 czerwca 2012

Jak pieknie to nie wiernie? - dylemat prawdy w opowieści

Sporo mówi się o prawdzie w literaturze czy filmie.
To kwestia dosyć trudna a jednocześnie kluczowa dla dobrej historii - bo żaden czytelnik nie przejmie się historią, w którą nie uwierzy.
Warto jednak zdawać sobie sprawę, że od samych początków literatury oddzielano strefę fantazji od prawdy. Literatura piękna czyli poezja nie była zobowiązana do przejmowania się faktami - miała działać na uczucia. Prawdą operowała sztuka publicznego przemawiania przez Rzymian zwana retoryką, w Polsce wymową (Adam Mickiewicz oficjalnie był profesorem poezji i wymowy).
Powyższy fakt to absolutnie banalna i oczywista rzecz, z której powinien zdawać sobie sprawę każdy czytelnik... a szczególnie pisarz.
A mimo to często odrzuca nas od poznawanej historii... myślimy sobie: "to nieprawda".
Taka reakcja nie trafia się zbyt często w przypadku dzieł mistrzów, ale książki mniej zręcznych pisarzy często lądują w koszu właśnie z tym okrzykiem.
Dziwne, bo, jako się rzekło, prawda w literaturze nie jest obowiązkowa - więc czego właściwie się spodziewaliśmy?

Może nie prawdy a wiarygodności?
Co to znaczy? Dla każdego coś innego, to zależy od własnej wrażliwości i wiedzy, co sprawia, że każdy sam musi sobie rzecz zdefiniować.
  
A zatem dla czytających i piszących przygotowalem małe ćwiczenie z kreatywnego czytania/pisania:
Mamy zekranizować powieść dziejącą się w latach 20-tych XX wieku. Bohaterką jest piękna kobieta, a my kompletujemy obsadę. Ze wzglęu na opowieść niezwykle ważne jest oddanie klimatu epoki.
Dowcip polega na tym, że wówczas kobiece piękno przybierało postać Mae West: talia raczej wyraźnie zaznaczona niż naprawdę wąska, konkretne biodra i obfity biust.  Do tego pulchna twarz (chętnie widziane dołeczni w okrągłych policzkach), wyskubane brwi i ostry makijaż, wąskie i mocno podmalowane wargi...
Cóż, to nie jest rola dla Angeliny Jolie czy Kim Basinger.
Ale aktorka odpowiadająca współczesnym kanonom urody zawali nam klimat lat 30-tych a ta w stylu epoki dzisiaj nie zrobi wrażenia pięknej.
Wierność historyczna czy efekt? Co poświęcić? Co osiągać? 

poniedziałek, 11 czerwca 2012

Prawa czytelnika i autora

Za każdym razem, kiedy trafiam na recenzję złą (lub złośliwą) pisaną przez recenzenta, widzę fundamentalną różnicę między jego a moim spojrzeniem na tekst literacki (jako autora ale i jako czytelnika).  Całkiem często mnie ta różnica denerwuje ale najbardziej męczy. W dodatku powoli dociera do mnie, że to nie tyle kwestia różnicy wieku, co różnica sposobu korzystania z dóbr kultury.
Czytanie zawsze było jak dzielenie się czymś - kto nie chciał skorzystać, czytać nie musiał. Jeśli ktoś nie rozumie - sam sobie jest winien, bo wziął się za coś, co go nie interesuje albo nie dość popracował nad własnym rozumem.
Dzisiaj coraz częściej spotykam sytuację, gdy czytelnik-recenzent wścieka się na autora, że napisał niezrozumiałą książkę albo z satysfakcją udowadnia, że autor jest idiotą.  Równocześnie ten sam człowiek demonstruje poczucie krzywdy, jeśli zostanie oceniony tą samą miarką.
Inaczej mówiąc: autor-obcy jest dla niego nędznym sługą (a raczej niewolnikiem kupionym za cenę z okładki) a swoje własne autorstwo - świętością. O uczuciach przyjaźni czy choćby wspólnoty w takim wypadku mowy nie ma. Tłumaczenie, że taka postawa nie ma sensu, powoduje zazwyczaj reakcję obronną: proszę mnie nie krytykować! JA mam rację!
Tacy ludzie zdarzali się i dawniej, ale szybko znikali z pola widzenia.

Dla mnie książka jest czymś w rodzaju osobistej galerii autora. Czytelnik jest tam gościem - wchodzi kupując książkę-bilet. Ogląda rzeczy wystawione. Nie poprzestawia ich, bo nie może. Nie wyniesie nic prócz własnych wrażeń. Nie zniszczy... i nie doda nic od siebie. Może we własnej głowie stworzy coś z wrażeń... albo zauważy rzeczy, które umknęły twórcy galerii. Uczciwie trzeba przyznać, że nie każda galeria warta jest odwiedzania - otwarte drzwi nie zawsze oznaczają, że jest po co zaglądać.

Ale co myśleć o takim gościu, który skorzysta z zaproszenia tylko po to, by zrobić kupę na środku galerii i próbuje za wszelką cenę opluć człowieka, który otworzył przed nim drzwi?

poniedziałek, 4 czerwca 2012

Papierowe Orchidee

Kamil Czepiel uruchomił niedawno interesującego bloga pt. Papierowa Orchidea . Pomysł-znak naszych czasów, bo przed epoką internetu nie było łatwo zdobyć i opublikować co tydzień dość intymne wyznania od rozmaitych pisarzy. Jeżeli komuś w tym momencie krew mocniej ruszyła w żyłach - pragnę go uspokoić: intymność polega na opowiedzeniu o swej najważniejszej lekturze.
A wspominam o tym, bo dzisiaj była moja kolej - o, tutaj.

piątek, 1 czerwca 2012

Recenzja na Kawernie

Recenzja zamieszczona na Kawernie dała mi do myślenia... cóż, wniosek jest taki, że nie należy zbytnio eksperymentować, bo eksperymenty formalne czy rozmaite gry z gatunkami literackimi prowadzą w najlepszym razie do nieporozumień.
W każdym razie wiem, czego nie robić w przyszłości....

Pochwała głupoty...

Arkady Saulski wypocił tekściszcze na temat fantasy. Czemu używam takich słów? Bo szczerze powiedziawszy nie wiem, jak toto lepiej nazwać. Co gorsza - umieścił to na portalu o nazwie "manipularz" a jakby ktoś nie wiedział co to takiego, to wyjaśnienie w nagłówku informuje, że to część szaty kapłańskiej symbolicznie przypominająca o konieczności pracy nad sobą.

P. Sadulski niewątpliwie pracuje nad sobą. Tyle, że praca ma dwa możliwe kierunki: można coś budować lub demontować.

Zaczyna od słów "Fantasy to historia pisana przez półinteligentów dla ćwierćinteligentów. Ale to coś więcej – to wspaniały przykład tego jak niezrozumienie czym jest chrześcijaństwo może prowadzić do intelektualnego ośmieszenia. " a potem po równi pochyłej jedzie w tę stronę.
Popisuje się nie tylko niezdolnością do zrozumienia konwecji literackiej i ignorancją (sądząc po wypowiedzi czytał kilka książek fantasy a resztę kartkował), ale także agresją i wrogością do wszystkiego, co nie zgadza się z jego Jedyną Prawdziwą Wizją.

W dodatku uważa, że pisząc takie rzeczy broni wiary. Cóż, wierze nie zaszkodzi głupota wyznawcy, chyba, że głupiec ogłasza się jej jedynym przedstawicielem...

Jeździ po dorobku wybitnych pisarzy i traktuje ich z góry, bo uważa, że ma do tego prawo. Pewnie sam pisze lepiej. Niestety w żadnej księgarni nie trafiłem na Wybitne Dzieła WP Saulskiego,  więc nie mogłem się przekonać.

Po porcji naśmiewania się z idiotów czytających i pszących fantasy przychodzi kolej na dawkę Prawdziwej Wiedzy od Maestro Saulskiego. Czytamy:
"Rycerstwo przecież, każde dziecko to wie, wywodzi się w prostej linii od chrześcijaństwa właśnie. Rycerstwo jest dzieckiem wiary. Przypominam, że archetyp szlachetnego rycerza – Roland, ginie broniąc wiary! Jest strażą tylną chrześcijańskiej armii i ponosi śmierć z rąk muzułmanów."

No proszę. A ja w swej ignorancji myślałem, że na rycerstwo złożyły się doświadczenia militarne kawalerii pogańskiego Rzymu i pogańskich Franków oraz równie pogańskich Celtów... połączona ze specyficzną organizacją państwową... a Roland zginął w wyniku niepowodzenia awanturniczo-rabunkowej wyprawy Karola Wielkiego, broniąc taborów i łupów swego króla. Ale ja nie jestem dzieckiem. A WP Saulski na  ten temat wie tyle, co każde dziecko.

Jest też i solidna porcja wiedzy o budowie miecza:

"Nawet miecz – ewoluując z jednej strony od rzymskiego gladiusa, a z drugiej – od konstrukcji wikingów, przybiera z czasem kształt krzyża nie dlatego, że tak dyktowały prawidła fechtunku (nie możemy tego stwierdzić, nie dysponujemy źródłami) lecz dlatego, iż służyć miał Bogu (tu z kolei źródeł aż nadto)."

Otóż tak się składa, że dysponujemy źródłami co do fechtunku. Bogatymi. Kształt miecza bierze się wyłącznie z zasad sztuki walki i niczego więcej. Powiązania z religią wzięły się tu z tego samego źródła, co i wiedza p. Saulskiego, czyli z kiepskich filmów. Mogę to udowodnić z mieczem ręku i nie ja jeden. Poważnymi badaniami i praktyką średniowiecznej Sztuki Rycerskiej zajmuje się w Polsce kilkaset, jeśli nie kilka tysięcy osób i coś ze trzy uznane organizacje, w tym jedna oficjalna federacja sportowa.

"Rycerz będąc na wyprawie wojennej klękał z wyciągniętym mieczem, opierał sztych o ziemię i modlił się doń tak jak gdyby modlił się przed wizerunkiem krzyża."

Rycerz, który przed walką na śmierć i życie tępi swój cenny, wyszukany i starannie wybrany miecz (wart tyle co dwie albo trzy krowy) to, że zacytuję mistrza Sapkowskiego "kutas, nie rycerz". Wsadzanie ostrej wysokogatunkowej broni w ziemię to najlepszy sposób, by ją uszkodzić tuż przed chwilą, kiedy od niej zależeć będzie życie rycerza. I powtórzy to każdy posiadacz ostrej broni świadomy tego, ile pracy wymaga utrzymanie jej w stanie gotowości bojowej. Ale pan Saulski wie lepiej. Zna się na mieczach. Widział jeden na zdjęciu. Ale z daleka, żeby się nie zbrukać.

Owszem, jest kilka obrazków przedstawiających rycerza w takiej pozycji. Stanowią śladową ilość wizerunków rycerskich i są wyrazem wizji rycerstwa snutej przez duchownych. Wizji opartej na życzeniach a nie na opisie faktów. A trzeba tu pamiętać, że duchowni generalnie nie akceptowali rycerskiego stylu życia i wiele robili, by go zmienić, lub przynajmniej dopasować do własnych wymagań.

"Pytanie więc – skąd u sapka (i u innych tym bardziej) rycerstwo, jako klasa funkcjonująca na takich samych zasadach na jakich funkcjonowała historycznie, skoro zasadnicza baza do jej powstania – wiara w Jezusa Chrystusa – nigdy się tam nie narodziła?"

Otóż rycerstwo nie powstało z wiary w Jezusa Chrystusa, tylko ze stylu walki - konnej szarży w ciężkim uzbrojeniu. Der Reiter (i rycerz), Chevalier, mounted knight to po prostu jeździec. A Andrzej Sapkowski to wybitny pisarz. Żeby móc nazywać go "sapkiem" - trzeba by mu dorosnąć przynajmniej w okolice pięt.

"Pomijam już fakt, że każdy rycerz (poza jednym) jest u Sapkowskiego ukazany jako kretyn i bęcwał, ewentualnie fanatyk, rodem z anegdoty o rycerzu wracającym z wyprawy wojennej do zamku."

Popisowy styl czytania dał interesujący efekt: wśród całego tłumu rycerzy Sapkowskiego Saulskiemu udało się znaleźć tylko jeden typ, reprezentowany przez dwie postaci. Rzeczywiście rycerz Falwick jest fanatykiem a Tailles bęcwałem i kretynem.
Dlaczego to oni przyciągnęli całą uwagę p. Saulskiego, a nie którykolwiek z czeredy heroicznych bohaterów stających po właściwej stronie?

Może dlatego, że swój ciągnie do swego...