Wybieranie zazwyczaj łączy się z wieloma kłopotami.
Prosty przykład, znany mi z opowieści członka misji medycznej ONZ:
Dla kacyka w afrykańskiej wiosce ukatrupienie misjonarza było warunkiem do obrony świata, w którym kacyk czuje się dobrze. Misjonarz zapewne potrafiłby przekonać mieszkańców, że lepiej mieć penicylinę niż kacyka... i sam zająłby jego miejsce.
Misjonarz uniknął konfrontacji i zrobił swoje. Prestiż kacyka uległ znacznemu ograniczeniu. Dochody też, ale to nie miało związku z IDEĄ, której w swym mniemaniu służył kacyk.
Tenże misjonarz po latach źle przyjął bandę ateistów zakładających mu pod bokiem szkołę i ośrodek zdrowia... ponieważ odebrał to jako konkurencję wobec własnych działań. Zaufanie, jakim się cieszył w sprawach codziennych brało się w dużej mierze z tego, że był dotąd najlepszym źródłem pomocy na całą okolicę. Dzięki temu mógł wpływać również na sprawy obyczajowe... i przyciągać wiernych.
A tu ktoś pokazywał, że można leczyć bez tego. Dla wyjaśnienia: przybysze nie byli ateistami w naszym tego słowa znaczeniu. Po prostu zakładali szkołę i szpital nie zajmując się sprawami wiary.
Dla misjonarza, który życie poświęcił zaszczepieniu w okolicy wiary wspartej na medycznych dowodach był to twardy orzech do zgryzienia - podważanie racji bytu jego niewielkiego kościoła i skupionej wokół grupki wiernych to czysty ateizm.
...i tak dalej.
Cichy konflikt nabrzmiewał, bo we wsi wciąż mieszkał kacyk, który mnóstwo rzeczy wiedział lepiej i umiał zawsze wskazać winnych.
Spór trwał aż do momentu, kiedy w całym kraju nastał dość ciężki czas, sprzyjający zaognianiu sporów.
Jedni i drudzy do tej pory nie dyskutowali o tym, czy lepiej leczy się czarując nad zdychającym kurczakiem, podając pigułki z pacierzem czy też utrzymując lekarza. Ta kwestia była dosyć oczywista... i dwie z trzech stron sporu wolały jej nie poruszać
Zamiast tego teraz powalczyli ze sobą o sprawy najświętsze: prawo do wiary przeciw prawom do nauki, a w ten spór włączył się były kacyk upominając się o prawo do tradycji ojców.
Starcie zakończyło się postrzeleniem kogoś, małą wojną w okolicy, ucieczką lekarzy i misjonarza, ruiną połowy rodzin (tych które stanęły po złej stronie idei) oraz powrotem kacyka. Szkoły nie ma już, leczy się znowu okadzając otrutego kurczaka przy akompaniamencie zaklęć, co niekoniecznie pomaga na choroby zakaźne.
Ale ocalono IDEĘ!, to najważniejsze.
Bohater "Królewskich Psów", kapitan Rhoud-an Paul w podobnej sytuacji ufundował pięknego konia z bogatym rzędem dla tych, którzy wskażą dobro uniwersalne a zarazem możliwe do uratowania w praktyce bez licznych ofiar...
Wówczas wtrącił się książę Berg. Oświadczył, że zadaniem DOBREGO władcy jest utrzymanie pokoju między poddanymi... a bycie dobrym w praktyce, to niewątpliwie DOBRO UNIWERSALNE. Po czym wziął sobie tego konia - uważając, że mu się należy, a jako nagroda w głupich konkursach tylko by się zmarnował.
Jak widać na przykładzie z Afryki i z "Królewskich Psów" - walka między Dobrem i Złem bywa trudna, skomplikowana i niepewna co do skutków.
Lepiej jej unikać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz