Fantasy z Morrigan w tle.
Blog o ciekawostkach historycznych, świecie "Królewskich Psów", różnicach kulturowych, rewolucjach w ludzkim umyśle wywołanych zmianami na świecie i innych sprawach wybieranych dlatego, że mnie zaciekawiły.
czwartek, 14 kwietnia 2011
Jeszcze raz "Morrigan" i "Jeszcze raz Morrigan"
Trochę śmiesznie mi się pisze o własnej opowieści... Mimo wszystko spróbuję, bo na Pyrconie ludzie zadali mi sporo pytań dotyczących historyczności w moich opowieściach należących jakby nie patrzeć do nurtu fantasy.
Nie bawię się w pisanie książek historycznych z wielu powodów. Jednym z ważnych jest to, że z okresu, który lubię, jest bardzo mało źródeł, a jeszcze mniej źródeł mówiących o ludziach w osobistej perspekywie. Poza tym w średniowieczu przez znaczną część tego okresu pisali na ogół duchowni. Listy rycerzy, kobiet, dzieci - to nieprawdopodobna rzadkość, spotykana raczej w rodzinach książęcych. Problemy koronowanych głów wyglądają nieco inaczej niż zwykłych ludzi.
Jak w takim razie mam opowiedzieć prawdziwą historię układów rodzinnych w małym rycerskim dworku, jeśli absolutnie każdy może nazwać to fantazjowaniem... a w dodatku będzie miał rację? Lepiej od razu napisać fantasy, wkładając w opowieść tyle autentyzmu, ile zdołam. Tak będzie uczciwiej.
Czasem problem wymaga, żeby zdarzyło się coś, co w normalnym świecie zdarzyć się nie ma prawa.
Tak jest w "Imieniu ojca".
Osią i motorem akcji jest relacja między ojcem i synem, spór o prawo do życia według własnych zasad. O godność własną, jeśli można to tak streścić.
Tyle, że jeśli w normalnym świecie syn ma dośc ikry, żeby się naprawdę zbuntować, to odchodzi z domu a ojciec nie ma powodu, żeby go ścigać. Sytuacja z czasem jakoś się ułoży. Konfliktu nie będzie, bo rozejdzie się po kościach.
Reguły rządzące życiem Galloerów wymyśliłem po to, żeby problemy nie rozchodziły się po kościach, tylko, żeby człowiek musiał im stawić czoła osobiście, konsekwentnie i do końca. Bo jeśli tego nie zrobi - ucierpią inni, również ci, którzy w międzyczasie przywiązali się do niego.
Tak dzieje się w życiu codziennym... tyle, że poza fantasy nikt nikogo nie zabija, problemy nabrzmiewają po cichu, wybuchają w sposób stonowany, niszczą dyskretnie.
Skrzywdzone dzieci dręczą swoje dzieci, upokarzani dorośli odbijają sobie na słabszych... winni nigdy nie ponoszą konsekwencji, nie chcą tego robić, nie muszą, nawet nie muszą zastanawiać się nad skutkami swoich działań ani kojarzyć siebie ze złem, które rozpoczęli.
Jak powiedziała Alicja z "Morrigan": "Nikt nic nie musi robić! Wystarczy nie wiedzieć a potem zrobić głupią minę! "nie wiedziałem"... "nikt mi nie powiedział"... "skąd mogłem wiedzieć" I już będzie dobrze! popiół z powrotem zamieni się w ludzi, głowy przyrosną do karków."
Piszę fantasy o tym, że w życiu nie wystarczy czuć się dobrze żeby być dobrym. Na to trzeba popracować i to ciężko, systematycznie i na co dzień, jak na olimpijski medal czy zwycięstwo na turnieju. Trzeba też bardzo uważać w każdej chwili. Mały błąd może zniszczyć efekt wielu lat pracy - tak, jak w walce na miecze, gdzie o życiu decydują centymetry i rozwijana całe życie zdolność do pilnowania tych centymetrów i ułamków sekund.
Wbrew naukom rozmaitych moralistów od siedmiu boleści zło nie jest wynikiem braku dobra.
Dobro nie jest dane człowiekowi z góry.
Na jedno i drugie pracuje się wytrwale. Kierunek wysiłku rozpoznaje się po owocach. Człowiek, który zebrał burzę - musiał wczesniej zasiać wiatr.
Człowiek ze spokojnym sumieniem - po prostu nigdy nie używa sumienia.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz