Fantasy z Morrigan w tle.

Blog o ciekawostkach historycznych, świecie "Królewskich Psów", różnicach kulturowych, rewolucjach w ludzkim umyśle wywołanych zmianami na świecie i innych sprawach wybieranych dlatego, że mnie zaciekawiły.

czwartek, 12 kwietnia 2012

Cyrklem w głowie wykształconej... część 2

W poprzedniej części przyjrzeliśmy się mapom średniowiecznej wyobraźni i podjęliśmy próbę zrozumienia ich specyfiki.
Czas odpowiedzieć sobie na poważne pytanie: Kto to wymyślił i jak? Co kierowało umysłem średniowiecznego intelektualisty?
Zapewne w każdym wypadku coś innego ale wspólne dla wszystkich twórców map było wykształcenie oparte o siedem sztuk wyzwolonych. Takich, jak poniżej:




Obrazek powyższy pochodzi z dzieła Hortus Deliciarum mistrza Herrada von Landsberg czyli Ogród Doskonałości. Powstało ono około roku 1180 i wśród innych delicji wzniosłego umysłu pokazuje nam wdzięki sztuk wyzwolonych... pod postacią siedmiu bardzo ponętnych i pięknie ubranych sztuk... damskich, z wszelkimi atrybutami przynależnymi pięknym paniom: uroda, wdzięk, strój... i piersi nieduże, okrągłe, sterczące poprzez modnie dopasowane suknie.
Średniowieczni uczeni lubili bardzo dosłownie pokazywać pojęcia abstrakcyjne. Jeśli o tym pamiętamy, czytanie dawnych ilustracji staje się ciekawsze.

Septem artes liberales tłumaczymy jako siedem sztuk wyzwolonych ale chodziło raczej o sztuki ludzi wolnych. A co to z kolei oznacza? Wolnych w sensie wolności osobistej, czy wolnych od czegoś? Dobre pytanie! Na szczęście wiemy, że od czasów antycznych chodziło tu o wolność od fizycznej pracy - ta bowiem pozostawała czynnością ludzi zależnych i w jakiś sposób zniewolonych. Warto jednak pamiętać, że dla ludzi w dawnych, sztywno uporządkowanych społeczeństwach "wolność" oznaczała coś innego niż dla nas. Taka, jaką wyobrażamy sobie dzisiaj - wówczas była niemożliwa... a raczej: nie uważano jej za wolność... To zaś, co uznawano za wolność - było w istocie uwolnieniem tylko i wyłącznie od samowoli suwerena. Hasło: "miejskie powietrze czyni wolnym" znaczyło właśnie tyle: człowiek przestawał być sługą pana, stawał się obywatelem miasta, mającym prawo do... opieki prawnej. Rządziło nim jasne Prawo a nie widzimisię dziedzica.
Obowiązków miał tyle samo albo więcej, lecz były jasno określone prawem obowiązującym wszystkich równych sobie.
Co ciekawe - to skrępowanie obowiązkami bywało traktowane jako wyznacznik wartości człowieka. Najwięcej wart był rycerz, którego obowiązkiem było poświęcić życie na rozkaz. Poniekąd był on ideałem człowieczeństwa zwykłego. Człowieczeństwo władców miało wymiar nieco nadludzki i święty.
Wolny od obowiązków pozostawał tylko człowiek luźny - nikomu nie potrzebny, każdemu obojętny, stojący poza społeczeństwem i prawem... postrzegany czasem jak odmiana zwierzęcia.
Pojęcie wolności nie było wtedy ani tak oczywiste ani tak pożądane, jak byśmy sobie dzisiaj myśleli. Do tej kwestii jeszcze wrócimy później, warto jednak pamiętać o tak odmiennym pojmowaniu wolności, gdy zastanawiamy się nad sztukami wyzwolonymi i życiem umysłowym średniowiecza.


Siedem sztuk wyzwolonych dzieliło się na dwie sekcje:
Trzy sztuki podstawowe czyli trivium - trivium gramatyka, dialektyka, czyli logika, oraz retoryka. Uważano słusznie, że bez nich czlowiek nie może się niczego nauczyć.
Cztery sztuki przygotowujące człowieka do studiowania filozofii i teologii czyli Quadrivium - arytmetykę, astronomię i muzykę.
Nie wyobrażajmy sobie, że po ukończeniu tej nauki ktoś posiadł praktyczną umiejętność grania, czy biegłość w obliczeniach. Takie praktyczne zajęcia niegodne filozofa opanowywano w domu, zresztą służyły ludziom niższego stanu: grajkom i kupcom.
Sztuki wyzwolone nazywano tak, gdyż uprawiali je ludzie wolni od pospolitej brudnej pracy. Teoria była ich powołaniem... i w myśl tego wzniosłego założenia rozważali te dziedziny jako nauki o liczbach, proporcji i harmonii.
Powstaje tu naturalne pytanie: po co komuś muzyka, jesli nie zamierza grać? lub nauka o liczbach, skoro nie zamierza liczyć? Astronomia dla duchownego wydaje się oczywista, bo przecież na niej opiera się kalendarz czyli naturalny rytm świąt. W świecie bez radia czy gazet każdy duchowny musiał być samowystarczalny pod tym względem - ale pozostałe trzy sztuki?
To jedna z większych różnic między ludźmi okresu średniowiecza a nami - warto jej się przyjrzeć.
Otóż Pismo Święte a dokładniej Księga Mądrości mówi wyraźnie: "Bóg wszystko urządził według miary i liczby, i wagi" (Mdr 11:20).
Człowiek w dawnych epokach rzadko miał do czynienia z książkami, więc czytał bardzo dokładnie i wiele razy, a jednoczesnie brał lektury znacznie bardziej dosłownie niż my dzisiaj. Jeśli sam Bóg stosował matematykę, to pobożny mąż powinien iść tą drogą do doskonałości.
Jednocześnie warunki życia codziennego były szalenie prymitywne, samo życie krótkie i narażone na wiele niebezpieczeństw. Banalne skaleczenie czy przeziębienie mogło się skończyć śmiercią. Tak zmarł biskup Henryk Kietlicz - który po prostu chciał w czasie procesji obejść boso kościoły w swoim mieście... Kroniki Długosza donoszą o cyklicznych klęskach straszliwego głodu co kilka lat, wojny na rozmaitą skalę trwały w zasadzie bez przerwy. Codzienność była pełna strachu, brudu i brutalności, do tego chwilowa, dlatego każde oderwanie od niej odbierano jako rzecz zbliżającą człowieka do Boga.
Teoretyzowanie odbierano jako działanie duchowe, pobożne i wzniosłe, praktyka należała do ludzi pośledniejszego stanu.
Przez połowę średniowiecza trwał spór o wyższość spekulacji nad doświadczeniem, angażowały się w niego najwyższe autorytety wiary - właśnie dlatego, że sprawa bezpośrednio dotykała systemu wartości.
Czy abstrakcyjne wartości to coś, co wpływa na praktykę?
Cóż, zastanówmy się nad przykładem: William Ockham głosił, że nie należy mnożyć bytów ponad potrzebę - dla nas jest to sensowne podejście do problemów poznania, dla jego współczesnych - herezja podważająca samą definicję rzeczy boskich, bo Ockham powiedział też, że władza i porządek społeczny pochodzi bezpośrednio od Boga... co doprowadziło go do wniosku, że świecka władza papieży i biskupów nie jest konieczna. Spalenie Ockhama na stosie pozbawiłoby cesarza jedynego fachowca zdolnego do prowadzenia teoretycznego sporu z papieżem o władzę - toteż uczony chronił się najlepiej, jak mógł.
Teoretycy tego okresu bardzo łatwo dochodzili do wniosków, które co i rusz wywracały praktykę do góry nogami...
Pamiętajmy o tym, kiedy wyobrażamy sobie umysł średniowiecznego uczonego.
Grajek grał, znawca analizował teorię muzyki i jej miejsce w świecie.
Człowiek z gminu patrząc na studnię widział źródło wody. Mąż uczony i szlachetny widział przede wszystkim metafory pouczające o doskonałości dzieł Bożych. A miarą jego doskonałości i wykształcenia była ilość symboli, jakie zdoła ujrzeć.
Oto Fontana Maggiore w Perugii. Źródło wody, któremu znaczenia dodają wyobrażone sceny mitologiczne, kalendarz oraz przedstawienia sztuk wyzwolonych.


A że źródło to początek wszechrzeczy - wróćmy dzięki tej fontannie do sztuk wyzwolonych tak dosłownie pokazanych na jej płaskorzeźbach.


Muzyka bez grania to przede wszystkim nauka o harmonii trwającej w czasie, wyrażonej poprzez liczby i proporcje. Arytmetyka bez kupieckich obliczeń staje się nauką naprawde boską, bo całkowicie abstrakcyjną a zarazem, podstawową... Astronomia praktyczna służy orientowaniu się w dniach świętych, ale również analizowaniu budowy świata.

Najciekawszą z 4 sztuk jest niewątpliwie geometria.
Co takiego ciekawego jest w nauce o kształtach?
Otóż pozwala ona wykazać namacalnie wyższość teorii nad praktyką. Zwykły człowiek mający cyrkiel i linijkę bez podziałki może sobie pokreślić kółka i kreski. Mąż biegły w sztuce geometrii będzie tymi samymi narzędziami dokonywał precyzyjnych podziałów wielkości, wyznaczał skomplikowane plany budowli, kierował pracą kamieniarzy, którzy dzięki jego kierownictwu ułożą z kamieni piękną strukturę, chociaż sami umieliby tylko ustawić prosty mur.
Wyższość geometrii nad innymi polegała także na tak cenionej wówczas namacalności: przy pomocy prostych narzędzi osiąga się niezwykle złożone efekty. Cyrkiel, linijka bez podziałki, pion murarski - proste i zwykłe narzędzia, które każdy prostak mógł zrobić i wziąć do reki. Umysł uczonego używał ich do przetworzenia idei w kamienną konstrukcję.
Ale o tym, jak to robi - w następnej części...

czwartek, 5 kwietnia 2012

Cyrklem w głowie wykształconej... część 1

Przed Pyrkonem zapowiadałem, że umieszczę mój referat tutaj w odcinkach.
Niniejszym zaczynam.

W ciągu minionego roku wiele osób pytało mnie o różne rzeczy związane ze średniowieczem. Całkiem często pytano mnie o mapę.
Jedni pytali, czy narysowałem mapę świata Królewskich Psów, inni żądali kategorycznie, żebym ją narysował...
Dało mi to do myślenia na tyle, że nieco ugryzłem temat mapy średniowiecznej i średniowiecznego planowania, bo w średniowiecznej opowieści fantasy mapa powinna trzymać styl epoki.

Pozostaje pytanie: co to znaczy? Jaka jest średniowieczna mapa, jak ją robiono? To nie jest łatwe pytanie, bo w średniowieczu wcale nie rysowano map często - nie miały praktycznego zastosowania.


Podróżnicy poruszali się z przewodnikiem lub pytając o drogę...
Granice państw wyznaczano według łatwych do rozpoznania linii rzek oraz krain utrwalonych zwyczajem, zresztą dla celów politycznych dokładny opis tekstowy był bardziej użyteczny, niż mapa świata pozbawiona podziałki - władcy od czasów starożytnego Rzymu nie prowadzili systematycznych badań pomiarowych a bez tego nie ma mowy o podziałce mapy czy sensownej siatce odniesienia.
Żeglarze mieli w głowach plan wód i niechętnie zapuszczali się dalej... Tak naprawdę mapa, jaką znamy dzisiaj - wówczas prawie nikomu nie była potrzebna.

Prawdziwie wzniosły średniowieczny umysł kreślił mapę, żeby uporządkować świat doczesny wedle potrzeb duchowych. Rysowano je głównie po to, aby pouczyć ludzi a nie po to, by rozwiązywać ich przyziemne problemy... Jeśli zapytamy, gdzie jesteśmy - średniowieczny prostak powie nam, że o milę od Krakowa, zaś mąż uczony dokładnie określi nasze miejsce w Bożym planie bez specjalnej troski o doczesną wartość tego planu. Wedle jego wskazań uratujemy duszę... za cenę bezsensownego marszu po polu w niewłaściwą stronę.
I wbrew pozorom była to postawa bardzo potrzebna w świecie, w którym biskupi wkładali zbroje i wymachiwali maczugami.

Zobaczmy kilka map z tego okresu, abyśmy i my mogli skorzystać z nauki:


Mapa z Psałterza z 1265

Oto piękna mapa pokazująca cały świat. Dokładnie cały: warto zwrócić uwagę, że zmieścił się na Chrystus w pozie majestatycznej czuwający nad światem w towarzystwie aniołów oraz para niewielkich, ale okropnych smoków jako jego przeciwieństwo. Ponadto zawiera podstawowe informacje astronomiczne oraz morza, zatoki, góry, słynne rzeki znane z Biblii i z opisów Europy. Boska część mapy zajmuje około czwartej części całego przedstawienia... Warto zauważyć, że autor mapy jasno wyraził przekonanie że ziemia jest okrągła... tyle, że płaska. A w centrum ziemi jest święte miasto Jerozolima... To nie jest przejaw chętki na rysowanie mapy od cyrkla ani zwykłego wytłumaczenia sobie, że skoro widzimy horyzont wokół siebie, to cały świat powtarza kształt horyzontu. Świat pokazany tutaj pod osłoną błogosławiącego gestu Chrystusa jest dziełem Bożym. Jako taki musi być doskonały - a każdy uczony mąż w średniowieczu wiedział, że najdoskonalszą i najbardziej boską figurą geometryczną jest okrąg - który nie ma początku ani końca, chociaż jest zamkniętą i skończoną całością. Ponadto jego każdy element pozostaje jednakowo oddalony od centrum...


Warto popatrzeć na metaforyczne źródła rzek i rozmieszczone na horyzoncie symbole. Przytulona do krawędzi świata jest terra incognita, którą mnisi z "Imienia Róży" zapewne określiliby jako finis Africae. Żyją tam dziwaczni ludzie, o których wspominają dawni autorzy... lecz których nie sposób odnaleźć. Jeśli ktoś się z tego śmieje - niech pamięta, że Kolumb musiał odpowiadać na pytania także i o nich - mieszkańców dziwnych krain: psiogłowców, olbrzymów i takich tam...




Tractatus de Sphaera Mundi mistrza Johannesa de Sacrobosco z roku 1300 opiera się o inną, za to bardzo tajemniczą koncepcję kartograficzną - Ziemia tu również jest okrągła, ale koło świata podzielono na płaskie strefy, z których tylko jedną zajmują lądy i morza. Ciekawa jest orientacja: można rozpoznać Morze Śródziemne i słoneczną Italię, ale widać z mapy, że północ wypada tam, gdzie dzisiaj rysujemy południe. Najwyraźniej jej autor przyjął, że góra mapy winna odpowiadać wysokiej pozycji słońca... Warto zauważyć też, że nie zmieścił się na mapie Półwysep Skandynawski a tereny Niemiec czy Polski są trudne do określenia. Terra incognita nie jedno ma imię. Za to zdumiewająco wiele miejsca zajmują dwa morza znane starożytnym: Morze Czarne i Kaspijskie.




Mapa mistrza o nazwisku Opicinus de Canistris z roku 1335 pokazuje wyraźnie Europę i jej czułe, intymne zbliżenie do krainy lwów i innych Maurów.



Mapa angielskiego benedyktyna Ranulfa Higdena z okolic roku 1350 jest częścią wielkiego dzieła Polichronicon - księgi opisującej świat i wyrażającej ciekawe poglądy na związki rzeczywistości z teologią...
Widać, że autorowi tej mapy przyświecał jasny cel: zmieścić wszystko, o czym słyszał i utrzymać Jerozolimę w centrum. Ostatecznie Jerozolima to początek Świętej Historii - a zatem winna stać w punkcie, od którego zaczyna się kreślenie okręgu: święte miasto umieszczono tam, gdzie staje cyrkiel.
Początek kreślenia mapy odpowiada początkowi świętej historii.



Mapa Pietro Vesconte z roku 1328 pokazuje świat równie piękny... Autor pokusił się o astronomiczną siatkę odniesienia opartą o znaki zodiaku. Rzeki wypływają z tajemniczych gór, Jerozolima oczywiście jest w centrum świata a granice znanych terenów wyznaczono pasmami górskimi. Morze Śródziemne ma dość dopracowany kształt i zawiera mniej więcej dokładne punkty odniesienia - zapewne dlatego, że Pietro Vesconte opierał się na informacjach żeglarzy. Krym i Morze Czarne również opracował starannie... za to Afryka i Europa północna to znowu  terra incognita - ziemie nieznane i bez szczegółów. Na tej mapie widać rzecz bardzo ciekawą: to mapa wyobraźni wykształconego Włocha z początków XIV wieku...
Wśród zebranych tu jest to jeden z lepszych przykładów teologiczno-fantastycznej metody kreślenia map.
W miarę dokładne opisy krain interesujących oparto na informacjach praktycznych i uzupełniono Biblią...

Gdybyśmy spróbowali narysować mapę krain znanych z powieści fantasy według tej recepty - okazało by się, że jest ona inna dla każdego bohatera... Mapa Gandalfa byłaby inna niż mapa Froda a one obydwie różniłyby się od mapy Aragorna. Przenosząc ten styl uprawiania kartografii na świat wymyślony przeze mnie musiałbym rysować inną mapę dla czarodziejki Alicji, inną dla Raffika-an Saiid, jeszcze inną dla Rhouda-an Paul a przy rysowaniu map dla poszczególnych książąt musiałbym sam ze sobą stoczyć wojnę o poprawność polityczną.
Jak z tego widać rysowanie mapy samo w sobie może być przygodą... Ale wróćmy do map nieskażonych wiedzą geograficzną.
Pokazane mapy były obrazem świata ale takim, jakiego chciał autor mapy - inaczej mówiąc zapisem jego własnej wyobraźni.
A czym w takim razie była ta wyobraźnia? Co ją kształtowało? Co właściwie o niej wiemy?
O tym w następnej części...

środa, 4 kwietnia 2012

Secretum i recenzja

Na Secretum pojawiła się recenzja... To pierwszy znany mi wypadek, że historię Dobromiły z Ujścia ktoś uznał za najlepszą z tych opowieści. To także chyba pierwszy albo drugi wypadek, że ktoś docenił różnorodność tych historii... No i mam zgryz - szaleć z formalną stroną opowieści czy dać sobie spokój? Wpakowac Rhouda-an w historię kryminalną czy posłać na polowania na smoka? A może pokusić się o eksperyment szaleńczy i napisać o tym, jak Kellet van Tretnau zaczął żyć w celibacie? 
Ale to by już był nadmiar fantastyki...

wtorek, 3 kwietnia 2012

Papierowy azyl dla języka - recenzja

Recenzja na portalu Papierowy Azyl pokazała mi, jak dziwnymi ścieżkami krąży ludzka wyobraźnia, nawet, jeśli ma szlak jasno wyznaczony przez w miarę konkretną opowieść.
Jak to zwykle bywa - po dobrej (niekoniecznie pochlebnej) recenzji autor ma o czym pomyśleć.
No i myślę... Zadziwia mnie rozmaitość reakcji na tak banalną sprawę, jak język, którym mówią moi bohaterowie.
Jest zwyczajny nie bez powodu - otóż dla nas nasz język też jest zwyczajny...  chociaż dla naszych przodków byłby niezrozumiały.
Nie miałbym specjalnych problemów z napisaniem przynajmniej dialogów polszczyzną z czasów Jana Kochanowskiego czy Mikołaja Reja. Pytanie za 10 groszy: kto by się chciał przebijać przez taką fantasy?

Królowa do mszej chciała ale kapelana doma nie naleziono, bo pilnował dzbana.
A niechaj ci, co czedli, wżdy w pamięci zakarbują, iż magister rerum humanorum rzecz swą wieloma słowy snadnie wyłoży.

I aż się prosi, żeby każdą taką próbę podsumować słowami mistrza Waligórskiego
Łowiec w krzach czeczota iszcze,
Kneź w dworzyszczu wziął zydliszcze,
Siadł, zagędźbił na podkurek,
Zaraz kur wór wniósł chór dwórek.
Rozdźwierzyły się podwoje,
Pojedynczo, lub po dwoje
Wchodzą przaśni, kraśni woje
Ni gieroje, ni playboje,
Gwarząc swoje ćmoje-boje.
Grzmią pokrzyki "Sława, sława!"
I knehini Pipkosława
U przedproża-zaporoża
Kiej problem na ostrzu noża
Lub kiej na gondoli doża
Ta detyna boża stawa
Wywołując grzmiące brawa.
Iście to magnacka feta,
W sosie własnym wajdelota,
I filety z filareta
I kompoty z Wizygota
Tur w bratrurze,
Żubrze udźce,
Wszyscy nuże
Chap za sztućce,
Ale kneź przed tą zabawą
Chciał wystąpić z mową-trawą -
Już się podniósł,
Wsparł o blat się,
Kiwnął w przód się
Oraz w zad się,
I rzekł w średniowiecznej mowie:
- Mociumichmośćwaćpanowie!
Jako wieda ano spokąd,
Dadźbóg raciąż do nipokąd,
Brzęczyszczeje dyćka dziewierz,
Grzymidojda sierdząc nie wiesz!
Ady ino kićki dziopa
Cimcirymci Hryćka kopa?
Ady ino ćwiąka łajba,
Ano bździąg odbita szajba
Ano gwoździec! Uździec ano!
Tu owacją mu przerwano,
Na ramiona go porwano,
Udzielono mu poparcia
I zabrano się do żarcia.
Choć po prawdzie z całej mowy
Nikt nie pojął ni połowy,
Gdyż kneź mówił o tych rzeczach
Raczej w stylu średniowiecza,
Zasię młodsze pokolenie
Znało tylko odrodzenie,
Więc nie doszła ich kneziowa
Mądrość niedościgła...
- To skąd te brawa wpół słowa?
- Bo kolacja stygła!

Gdybym pokusił się o eksperyment z archaizacją języka - w oczach czytelników efekt byłby mniej więcej taki, nawet, jeśli stworzyłbym język w miarę pasujący do naszej wiedzy o dawnej polszczyźnie.
Nie żartuję tu sobie z kogoś, kto chciałby odrobiny językowej egzotyki - ale próbuję usprawiedliwić się z tego, że... nie podjąłem rękawicy.
Kiedy byłem młodym zapalonym czytelnikiem, lubiłem sobie poczytać prozę poetycką, trudną, nierzadko bardzo melodyjną. Po latach wracam do tych książek i zastanawiam się, co ja w tym widziałem? Egzotykę? Wymyślność? Barokową przesadę? Pewnie wszystko po trochu.
Ale przede wszystkim nie chciałbym, żeby ktoś po latach wrócił do mojej książki i zadawał sobie te same pytania.
Mimo wszystko o skomplikowanych sprawach należy mówić jak najprościej.
I te historie wydane w pierwszym zbiorku "Królewskich Psów" i te, które dopiero się ukażą, kręcą się dookoła takich dziwnych trudno-prostych spraw... jak decyzja Rhouda-an Paul, żeby jednak zachowac się przyzwoicie. 
Wspomniana na początku recenzja jest recenzją kogoś, kogo "Psy" nie zachwyciły. Ma do tego święte prawo... a mnie ciekawi, czy faktycznie nigdy do tej książki nie wróci, tak jak deklaruje. Może kiedyś się przekonam.

Zauważyłem, że ludzie, którzy lubią okładkę "Królewskich Psów" - zazwyczaj nie mogą przekonać się do zawartości... i na odwrót.
Naturalnie, jak każdy autor, lubię czytać pochlebstwa. Kto nie lubi - niech rzuci kamieniem. A jak rzuci, to na pewno pójdzie do domu i w skrytości posłucha sobie pochlebstw, które kiedyś nagrał, żeby nie minęły... 
W każdym razie lubię, kiedy "Psy" komuś się spodobają, ale jeśli się nie podobają, to też ma to dla mnie sporą wartość... o ile nie trafię na człowieka, co bez czytania wie lepiej.
Czytanie takich rozmaitych recenzji przekonało mnie ostatecznie, że czytanie jest specyficzną formą twórczości - ulotną, bo nie pozostaje po nim żaden ślad. Ale trwałą, bo po każdej przeczytanej książce człowiek w niewielkim stopniu się zmienia. Inaczej mówiąc: Pani Morrigan nikogo nie puszcza bezkarnie.