Fantasy z Morrigan w tle.

Blog o ciekawostkach historycznych, świecie "Królewskich Psów", różnicach kulturowych, rewolucjach w ludzkim umyśle wywołanych zmianami na świecie i innych sprawach wybieranych dlatego, że mnie zaciekawiły.

poniedziałek, 15 sierpnia 2011

Jak Pani Morrigan miesza ludziom w głowach językami - cz.4

W poprzednim odcinku zamierzałem opowiedzieć, jak doszło do intelektualnego pojedynku dwóch Janów... ale mi nie wyszło, a to dlatego, że starcie Reuchlina i Pfefferkorna nie było walką DWÓCH intelektów. Jeden z uczestników tego starcia faktycznie miał do dyspozycji swój intelekt, zbudowany na nim prestiż uczonego, wiedzę prawniczą i filozoficzną... Drugi po prostu polegał na innych narzędziach. Miał ich wiele, co dobrze świadczy o jego zdolnościach w zakresie public relations.

Oto rozpoczął się publiczny pojedynek na traktaty. Profesor Jan Reuchlin nie zamierzał dać się zniszczyć człowiekowi, który przybierał pozy obrońcy chrześcijaństwa, chociaż chrzest przyjął po wyjściu z lochu dla nieudolnych (bo złapanych) rozbójników.
Wystąpił z obroną wartości kulturalnych przed zajadłością neofity. Wydał i rozpowszechnił w roku 1511 polemiczny traktat pt. Augenspiegel, którego główne tezy kręciły się dookoła przekonania, że księgi są do przemyślenia - na podpałkę ludzkość ma inny materiał. Ta myśl bardzo oburzyła dominikanów z Kolonii, teologów z tamtejszego uniwersytetu... a co najgroźniejsze: inkwizytora Jakuba Hochstraata - jak pamiętamy: absolutnie bezstronnego rzeczoznawcę w tej sprawie i zarazem protektora Pfefferkorna, który go z lochu doprowadził do chrztu a potem dał niezłą posadę u siebie. Całe to towarzystwo ogłosiło, że tezy Reuchlina to herezja. Jakub Hochstraat zorganizował publiczne spalenie Augenspiegela, dominikanie jako zakon kaznodziejski nadali wydarzeniu stosowną oprawę a koloński mistrz teologii Ortwin Gracjusz napisał i rozpowszechnił relację z tego auto da fe, będącą faktycznie publicznym atakiem na herezję Jana Reuchlina, a co za tym idzie: ludzi podzielających jego stosunek do czytania i palenia książek.
Zanim zlekceważymy wagę tych wszystkich akcji - przypomnijmy sobie, że wynalazek druku był wtedy rewolucyjną nowością, dzięki której książka przestała kosztować tyle, co pokaźne gospodarstwo chłopskie. Każdy, kogo stać było na naukę czytania, mógł kupić sobie tańsze wydanie Biblii czy nawet kilka innych książek. To wciąż była droga rozrywka - ale już nie magnacka a prestiż i mała ilość dostępnych ksiąg przekładała się na zaangażowanie w lekturę: przeczytanych książek dotyczyły dyskusje ze znajomymi przy piwie (które pili wszyscy, jednakże na różne sposoby), rozmyślanie o tekstach, rozumienie, wnioski. Związana z tym powszechność czytania wydawała się największą wśród zdobyczy kulturalnych epoki. Z tego powodu prawo do swobodnego czytania obchodziło wówczas każdego człowieka, który uczestniczył w życiu umysłowym Europy, a zdolność do takiego uczestnictwa oznaczała przynależność do elity porównywalnej ze szlachtą.
Atak na tezy Reuchlina faktycznie był atakiem na prawo do czytania bez nadzoru.
Jakub Hochstraat korzystając ze swych uprawnień inwizytora papieskiego oficjalnie oskarżył Reuchlina o herezję, co w razie skazania prowadziło do publicznego upokorzenia lub na stos.

Zaskoczenie wśród humanistów europejskich było wielkie - wielu z nich Reuchlinowi zawdzięczało znajomość greki i hebrajskiego... co sprawiło, że cała ta sytuacja zyskała nagle wielki rozgłos. Po stronie Reuchlina stawali coraz większym gronem humaniści... przeciw - kaznodzieje i teologowie, którzy wraz z rozplenieniem się zarazy humanistyczno-filologicznej tracili łatwz monopol na życie umysłowe Europy.

Pfefferkorn musiał jakoś wygrać swą karierę obrońcy wartości nieziemskich, życie przecież jest takie krótkie...
Zatem wziął się ostro do pióra i publikował kolejne ataki na Reuchlina - korzystał ze wsparcia dominikanów i ich niemałych możliwości dystrybucji książek, a przy tym z iście chrześcijańską pokorą zamieszczał w tych dziełach wizerunek siebie - jak poucza profesora Reuchlina.



Ortwin Gracjusz bardzo aktywnie wsparł go własnym autorytetem teologa ze znanego uniwersytetu. Miał w tym pewien interes: chciał zasłynąć jako pogromca heretyków a w takim wypadku im sławniejsza ofiara, tym większa cześć dla jej pogromcy.
Można przypuszczać, że kat w Kolonii na wieść o takim rozwoju wypadków rozpoczął gromadzenie drewna i chrustu oraz projektowanie rachunku, jaki wystawi władzom miasta za przygotowanie widowiska...



To miejsce wydaje się odpowiednim, aby przerwać opowiadanie na jakiś czas... W końcu i opowiadacz i czytelnicy zasługują na odrobinkę napięcia dramatycznego.
Wkrótce wyjawię, co ma piernik do wiatraka, czyli:
1. jak ta historia ma się do "Listów ciemnych mężów"
2. co ma wspólnego wiedza trywialna z tym znakomitym zbiorkiem korespondencji
3. co to wszystko ma wspólnego z Panią Morrigan i językiem opowieści fantasy...
4. czy wzmiankowany kat pojawia się nam w opowieści jak Filip z konopii, czy też ma w niej swoją rolę...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz