Fantasy z Morrigan w tle.

Blog o ciekawostkach historycznych, świecie "Królewskich Psów", różnicach kulturowych, rewolucjach w ludzkim umyśle wywołanych zmianami na świecie i innych sprawach wybieranych dlatego, że mnie zaciekawiły.

poniedziałek, 15 sierpnia 2011

Jak Pani Morrigan miesza ludziom w głowach językami - cz.3

Poprzednio pozwoliłem sobie nazwać ten fragment opowieci o Morrigan i językach "Złotem dla wytrwałych" - to chyba najlepiej tłumaczy, czym dla mnie jest pojęcie skromnosci.
Chwilowo zajmuję się tu interesującą przygodą dwóch Janów (a może raczej Johannów). Obaj zaliczyli to, co w swiecie "Królewskich Psów" można nazwać spotkaniem z Morrigan.
A przerwałem w samą porę: kiedy po przedstawieniu Jana Reuchlina, prawnika, uczonego herbraisty, badacza Biblii i teologa wprowadziłem drugiego Jana - Pfefferkorna.
Ten drugi Jan mienił się również teologiem, występował jako znawca Biblii i miał dosyć skomplikowane życie aż do momentu, kiedy wstąpił na arenę dziejów...
Oczywiscie nie byłbym sobą, gdybym tak po prostu powiedział, o co facetowi chodzi, zresztą uważam, że lepiej jest najpierw przypomnieć sobie kontekst historyczny przed rozmową o historycznych postaciach.
Zacznę od Żydów w początkach XVI wieku, gdyż przygoda dwóch Janów wokół nich się kręci. Zresztą, jeżeli nie wiadomo, o co idzie, to idzie o pieniądze a te zazwyczaj nam kojarzą się z Żydem. A chociaż obaj bohaterowi tej opowiastki o pieniądzach nie mówili, to jednak cała ona mocno siedziała na finansowych kłopotach owego czasu.
Otóż Żydzi w chrześcijańskiej Europie mieli dość szczególną sytuację prawną.
Nie mogli nabywać dóbr ziemskich, co odcinało ich od rolnictwa. Na różne skuteczne sposoby zamykano im możliwość konkurowania z chrześcijańskimi rzemieślnikami... Żyli w niewielkich grupach, izolowanych od sąsiedztwa ale utrzymujących łączność. Religia nakładała na nich obowiązek studiowania, co znakomicie przygotowywało do pracy umysłowej... i handlu. A że chrześcijanie nie mogli zajmować się pożyczaniem pieniędzy na procent - szybko stało się to niemal jedyną dostępną forma utrzymania dla synów Abrahama. Tyle, że konieczność oddania pieniędzy boli i zawód ten ściągał wrogość otoczenia na dysponujących gotówką innowierców, podsycaną jeszcze przez Kościół, który też dysponował gotówką, ale nie chciał, by zbyt mu to wypominano.
Jednocześnie od czasów rzymskich władcy wiedzieli, że do uprawianie polityki potrzeba trzech rzeczy: 1. pieniędzy, 2. pieniędzy, 3. pieniędzy... a poza tym dobrze jest mieć te pieniądze na czas i we właściwym miejscu. Z tego względu władcy europejscy rezerwowali dla siebie wyłączne prawo łupienia Żydów, co czynili z gospodarską rozwagą i ostrożnością, aby starczało na później.
Inaczej mówiąc: Żydzi i ich majątek stanowili osobistą własność króla. Autorzy pogromów podnosili w istocie rękę na własność królewską i bywali surowo karani, jeśli ich przyłapano, oczywiście tylko ci mniej znaczni, którzy nie potrafili się zabezpieczyć łapówkami. Z tego względu do rozruchów antyżydowskich dochodziło rzadziej, niż możnaby się spodziewać po gorąco demonstrowanej wrogości religijnej. Stanowiło to jakąś ochronę - może nawet pewniejszą niż ta, która cieszyli się chłopi
Dzięki temu Żydzi w Europie żyli w miarę bezpiecznie, dopóki władcy nie zdecydowali się ich wygnać z królestwa.
Rzecz miała jednak ciekawą stronę religijną: jeśli jakiś Żyd zdecydował się ochrzcić - jego majątek pozostawał nadal własnością króla, bo chrystianizacja nie obejmowała wówczas pieniądza... Taki nowo ochrzczony dla dawnych współwyznawców był zmarłym, dla nowych - osoba podejrzaną... a prywatnie bankrutem. Nie skłaniało to do nawrócenia, zwłaszcza wśród przedstawicieli narodu, który ma silnie rozwiniętą skłonność do rozumowania...
Jan Pfefferkorn był ochrzczonym Żydem.
Przed chrztem wiodło mu się w życiu niespecjalnie, aczkolwiek barwnie. Urodził się w Norymberdze, przez wiele lat wędrował. Z czego żył wtedy - nikt dobrze nie wie, ale w 1504 roku wsadzono go do lochu za rabunek.

A w 1505 roku ochrzcił się - wciąż pozostaje pytaniem, czy smród więzienia go nawrócił, czy też w kajdanach wreszcie miał czas by się zastanowić, w każdym razie z dybów ekspresowo trafił do chrzcielnicy a z niej - na posadę asystenta inkwizytora Jakuba Hochstraata. Pod opieką jego i braci dominikanów wziął się ostro do pióra, bowiem odkrył w sobie talent teologiczny, pisarski, a przede wszystkim potrzebę obrony chrześcijaństwa, które, w każdej chwili może zniknąć z powierzchni ziemi z powodu dowolnie wybranego pojedynczego Żyda.
Można go zrozumieć. Z czegoś żyć musiał a ku swemu zdumieniu odkrył, że nie zyskał nowych braci w wierze tylko dlatego, że porzucił dawnych.
Postanowił zarabiać zwalczaniem tych Żydów, którzy nie ochrzcili się wraz z nim. Badania współczesnych historyków wykazały, że o żydowskiej literaturze religijnej wiedział niewiele - ale co mu to przeszkadzało? Jego protektorzy wiedzieli jeszcze mniej.
W 1507 roku rozpoczął publikowanie książek, które miały następujące cele:
1. ujawnić chrześcijanom ogrom żydowskich błędów religijnych zgromadzonych w ogromnej ilości ksiąg religijnych.
2. skłonić władców (szczególnie cesarza) i Kościół do przymusowej chrystianizacji synów Izraela
3. skłonić władców (szczególnie cesarza) i Kościół do zakazania wszelkiej lichwy (Pfefferkorn miał długi, desperacko potrzebował ich umorzenia)
4. zjednać Janowi Pfefferkornowi sławę obrońcy chrześcijaństwa i stosowne do tego, dobrze opłacane stanowisko.
Swe liczne księgi wydawał i sprzedawał z pomocą dominikanów, ale chyba do tego dopłacał, gdyż w tych czasach rynek wydawnictw antysemickich dopiero raczkował. To się jednak tymi księgami sprawiło, że cesarz za wstawiennictwem władz zakonu kaznodziejskiego im. św. Dominika nadał mu mandat na konfiskowanie i niszczenie ksiąg żydowskich.
Jednakże zaraz na początku tak upragnionej kariery Jana Pfefferkorna spotkał straszliwy cios: arcybiskup moguncki Uriel z Gemmingen, człowiek gruntownie wykształcony a przy tym doświadczony polityk nie życzył sobie panoszenia się na swoim terenie policjantów religijnych z nadania świeckiego. W tym samym 1509 roku orzekł, że w takiej sprawie konieczna jest dokładna ekspertyza, określająca, jakie księgi może konfiskować Jan Pfefferkorn. O opinię poproszono Jakuba Hochstraata jako doświadczonego inkwizytora - uznano, że inkwizytor gwarantuje wyjątkową uczciwość i bezstronność, nawet, jesli idzie o sądzenie w sprawie własnego podopiecznego.
Drugim rzeczoznawcą miał być pierwszy ze wspomnianych tu Janów - zarazem pierwszy chrześcijański hebraista Jan Reuchlin - profesor, prawnik, znawca Biblii, uczony, który zadał sobie niemały trud nauczenia się języjka hebrajskiego, aby pogłębić własną wiedzę religijną.



Inkwizytor Hochstraat z właściwą sobie bezstronnością był za spaleniem wszystkich książek hurtem.
Reuchlin stał na stanowisku, że warto je przedtem przeczytać - bo wbrew tezom Pfefferkorna tylko kilka ma charakter antychrześcijański. W dodatku te antychrześcijańskie sami Żydzi cenią sobie dość nisko a cesarz zakazywał ich posiadania w przeszłości. Natomiast reszta wzmiankowanych dzieł wiele wnosi do chrześcijańskiej wiedzy o Słowie Bożym.
Gdyby przyjęto za wiążącą opinię Reuchlina i zaczęto badać oskarżone księgi - Pfefferkorn nie miałby nic do roboty a jego piękna kariera ległaby w gruzach - bo przecież nieborak nie był ekspertem od badania ksiąg.
I tak oto jeden Jan przestał pisać paszkwile na Żydów a zaczął pisać je na drugiego Jana... bo tylko kompromitacja profesora-biblisty mogła oddalić ruinę finansową paszkwilanta.

A co było dalej, czym to się skończyło, jaki miało związek z "Listami Ciemnych Mężów", i chichotem Pani Morrigan - powiem w następnym odcinku...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz