Na prośbę p. Przemysława Mrówki zamieszczam jego odpowiedź. Wierzę głęboko w prawo człowieka do obrony, nawet, kiedy to ja atakuję. A wkrótce ciąg dalszy nastąpi, szykuje się bowiem ciekawa dyskusja o postawach krytycznych, czytaniu i prawach autora i recenzenta.
Obawiam się, że mój komentarz będzie należał do tych trochę dłuższych zacznę więc od przedstawienia się: moje nazwisko Przemysław Mrówka. To ja jestem autorem recenzji, która tak bardzo się Panu nie spodobała. I muszę na wstępie przyznać, że jestem trochę zaskoczony Pańską reakcją. Nie tym, że się Pan z nią nie zgadza, to oczywiste, lecz tym, że Pan tak szybko i publicznie zaczął z nią polemizować. Od XIX jest przyjęte raczej przechodzenie nad krytyką do porządku dziennego, autorzy jakoś nigdy nie chcieli się zniżać do poziomu tej żyjącej z krytykanctwa kasty. Może to i lepiej, we wspomnianym XIX wieku dochodziło między twórcami i krytykami nawet i do pojedynków. Biorąc to pod uwagę cieszę się, że kwestia ubicia recenzenta na kwaśne jabłko jest tylko figurą retoryczną. Mam taką przynajmniej głęboką nadzieję.
Postawił Pan wiele zarzutów, co rozumiem, nikt bowiem nie lubi gdy krytykuje się jego dzieło, zwłaszcza, jeśli krytykę uznaje się za bezzasadną. Uznałem więc, że należą się Panu pewne wyjaśnienia z mojej strony.
Najpierw jednak, żeby wszystko było zgodne z fair play, jedną różnicę między nami trzeba wyrównać, Pan zdradził jedną dodatkową informację o sobie, ja też powinienem to uczynić: miałem w szkole fatalne oceny z języka polskiego. Zawdzięczałem je całkowitej i nieuleczalnej niechęci do bryków, opracowań i kluczy egzaminacyjnych. Zawsze wolałem czytać książki. Ale to była uwaga jedynie na marginesie.
Po pierwsze: jednym z wymogów, stawianych przed recenzentami portalu histmag.org jest napisanie kilku słów o autorze. Nie widziałem więc powodu, dla którego miałbym dla Pana robić wyjątek. Jednak ponieważ nie uznaję portalu Facebook jako źródła informacji, zaś wzmiankę o smoku Chlorofilu nie uznałem za przystającą do pełnokrwistej książki fantasy, pozwoliłem sobie ograniczyć się do stwierdzenia, że ilość informacji jest szczupła. Jeśli poczuł się Pan tym w jakimkolwiek stopniu dotknięty, proszę przyjąć moje szczere wyrazy przeprosin. Ani przez chwilę nie było moim zamiarem zdeprecjonowanie Pańskich osiągnięć i bardzo mi przykro, jeśli tak Pan to odebrał.
Obruszył się Pan, że oceniam książkę jako powieść fantasy i robię to na tle innych przykładów tego gatunku. Czy wyobraża Pan sobie ocenianie powieści Toma Clancy, Howarda Phillipsa Lovecrofta lub Marcina Wolskiego przez pryzmat traktatu Jakoba Sutora lub „Początku i progresu wojny moskiewskiej”? Gdybym postanowił ustosunkowań się do Pana książki według Pańskich życzeń, zamiast recenzji, i tak za długiej, nawiasem mówiąc, musiałbym napisać elaborat, na co nie otrzymałbym zgody redakcji.
Nie oskarżyłem Pana o brak inwencji. Jeśli pisząc to, miał Pan na myśli fragment, gdzie odnoszę się do imion Pańskich bohaterów, z pewnością zwrócił Pan uwagę, że odnoszę je do brak cech wyróżniających świat, który Pan wykreował i piszę, w jego kontekście, o wrażeniu, jakie to razem sprawia.
Różnica w wypowiedziach postaci… Tutaj akurat podejrzewam, że raczył Pan sobie ze mnie zażartować. To, że mowa postaci jest dopasowana do ich kondycji intelektualnej, pochodzenia a nawet stopnia trzeźwości, wydaje mi się akurat powszechnie stosowanym standardem. Pisząc o używanym przez Pana języku miałem na myśli wyłącznie Pański styl pisarskie i jego określiłem mianem nierównego. Mówiąc prościej: zdarza się Panu na jednej stronie zamieścić fragment błyskotliwie napisanego dialogu, ciekawą obserwację, celne spostrzeżenie czy coś innego, świadczącego jak najlepiej o Pańskim piórze, drugiej zaś strony opis lub postać tak słabo, przewidywalnie lub wręcz nudnie opisaną lub zarysowaną, że aż budziło to moje głębokie zdziwienie.
Nie wiem, czy czytuje Pan może Jacka Dukaja. Jeśli przypadkiem tak jest, proszę zwrócić uwagę na jego opowiadanie „Irrehaare” i porównać go z filmem „Matrix”. Analogie widoczne są gołym okiem. A jednak żadna ze stron nie twierdzi, jakoby druga popełniła plagiat. Inspiracje naszych tekstów czerpiemy z otaczającej nas rzeczywistości i z jej oceny. Nic więc dziwnego, że czasem zdarza nam się, nawet nieświadomie, powtórzyć coś, co pojawiło się gdzie indziej. Nie zarzuciłem Panu czynienia tego z premedytacją, wręcz przeciwnie, w podsumowaniu podkreśliłem, że wprowadza Pan pewne zmiany. Co do nieszczęsnego lorda Actona, z całym szacunkiem, nie jestem w stanie uwierzyć, że osoba, która stawia się w jawnej opozycji do mnie, miałkiego konsumenta medialnej papki, ofiary glajszachtującego systemu edukacji (nawiasem mówiąc, z Pańską oceną tego systemu zgadzam się bez zastrzeżeń) i bezrefleksyjnego mordercy pixelowych ofiar, że ktoś taki nie zna klasycznego cytatu na temat deprawujących właściwości władzy.
W tym momencie muszę też zwrócić uwagę na jedną bardzo przykrą sprawę. Otóż w pełni rozumiem, że mógł Pan do mnie nie zapałać najmniejszą nawet sympatią, przeczytawszy moją recenzję. Ale w żadnym stopniu nie usprawiedliwia to Pańskich wycieczek pod adresem mojej moralności, percepcji świata i okaleczonej wrażliwości. Pańskie argumenty ad personam nie przystoją osobie, która ma aspiracje do wyznaczania jakichkolwiek standardów, a tak odczytuję Pańskie porównywanie się do mnie i osób, z którymi zamyka Pan mnie w jednym worku.
Zarzucił mi Pan też niewyłapywanie aluzji i smaczków, którymi, według Pańskich słów, szpikował Pan swoje minipowieści. Abstrahując od tego, że nie bardzo wiem, na jakiej podstawie oparty jest ten zarzut (Że Pana za to nie chwaliłem w recenzji? W coś tak niepoważnego nie wierzę.), cóż… ma Pan zapewne rację. Nie twierdzę, że wszystkie przytoczone przez Pana smakowitości wychwyciłem. Nie twierdzę też, że znam wszystkie źródła, na których Pan się opiera i z których czerpie. Ale sam Pan przyznał, że nie czytał pan cytowanego przeze mnie lorda Actona. Nie każdy ma ten sam dobór lektur, co Pan, gusta są różne i różne są interpretacje. Jest Pan filologiem, co stawia Pana w pozycji dość uprzywilejowanej i pozwala na o wiele swobodniejsze operowanie bazą źródłową, w sposób oczywisty szerszą od tej, jaką ja dysponuję. Apeluję o większą rozwagę i umiarkowanie w ferowaniu wyroków. Bardzo też proszę o nie postponowanie tego, że powołałem się na wspominanego angielskiego myśliciela. Bezprzedmiotową byłaby kłótnia, czego kulturalny człowiek może sobie pozwolić nie znać: esejów brytyjskiego konserwatysty czy też mniej znanych i jeszcze mniej przyzwoitych fraszek z przebogatego arsenału Jana Kochanowskiego.
Względem ostatniego zarzutu, jaki odnotowałem, mogę tylko szeroko rozłożyć ręce. Nie ma pan żadnych prerogatyw do oceniania mojej etyki na tak śmiesznych podstawach, jak krótki tekst i to nie o mnie i moich poglądach. Widzę, że mój bardzo pozytywny stosunek Rhoud-an Paula to za mało, by przekonać Pana, że potrafię docenić i uszanować jego dylemat i cierpienie. Nie moją, doprawdy jest winą, że jest on jedną z bardzo niewielu postaci, która oddana jest tak dobrze i na wielu płaszczyznach. Nie mogę też powiedzieć, bym miał jakąkolwiek potrzebę by cokolwiek Panu udowadniać
Jeszcze jedna uwaga: pisze Pan, że nie zabiera czytelnika na wycieczkę krajoznawczą. Nie mam żadnych podstaw ani praw do udzielania Panu rad i nie zamierzam tego robić. Ale bardzo proszę rozważyć, czy nie popełnia Pan błędu, nie zatrudniając reszty świata do opowiadania historii Pańskich bohaterów. Proszę pomyśleć, czy „Morrigan” i kolejne tomy nie zyskałyby trochę, gdyby nie potraktował Pan swego świata tak po macoszemu. Powtarzam jeszcze raz z całą mocą: nie chcę udzielać Panu rad i nie mam do tego prawa, przez myśl też nie przyszło mi ładowanie się z buciorami w Pańską koncepcję tego, co i w jaki sposób chce Pan wyrazić. To jedynie moja opinia.
Na koniec chciałem przeprosić za długość powyższego tekstu. Chciałem możliwie wyczerpująco i starannie ustosunkować się do Pańskiego tekstu. Jeśli nie udało mi się to w stopniu wystarczającym, przykro mi.
Łączę wyrazy szacunku
Przemysław Mrówka
A jutro cdn...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz