Czas jakiś nie pisałem niczego - głównie z powodu pracy nad kolejnymi historiami o Królewskich Psach i zarabiania na chlebek... ale też dlatego, że planuję nieco poprawić wygląd tego bloga, traktowanego ostatnio przeze mnie bardzo po macoszemu.
Trzeba trafu, że zdarzyła się okazji do napisania: recenzja. Smakowita, tłusta sztuka do ubicia... wraz z recenzentem. Na kwaśne jabłko.
Jak już wielokrotnie pisałem - uważam, że człowiek piszący recenzję powinien wyczytać w omawianej książce więcej niż przeciętny czytelnik - bo wypowiadając się na jakiś temat publicznie, człowiek bierze na siebie dwa obowiązki: po pierwsze ma mówić z sensem, po drugie - powinien powiedzieć coś, na czym słuchacze skorzystają.
Jak Przemysław Mrówka wywiązał się z tego zadania, to już oceni każdy, kto sobie "Morrigan" przeczytał a następnie zestawił z recenzją Jego autorstwa.
Mnie ta recenzja dała do myślenia a garścią przemyśleń podzielę się niżej.
Recenzja zaczyna się od stwierdzenia, że niewiele można o mnie powiedzieć.
A zatem uzupełnię ten brak informacji: jestem z wykształcenia filologiem ze specjalnością staropolską, autorem worka rozmaitych tekstów publikowanych gdzie popadnie, zazwyczaj pod pseudonimem, kilku książek dla dzieci czekających na plan wydawniczy i kilkudziesięciu bajek. Poza tym zilustrowałem sporo książek przez ostatnie dwa lata - zajmują mi dwie półki - oraz narysowałem trochę komiksów. Rzecz warta wspomnienia o tyle, że jeden z nich przez dziesięć lat wychodził w "Świerszczyku" i spora grupa dzisiejszych nasto- i dwudziestolatków trenowała na nim sztukę czytania.
Poza tym mam profil na Facebooku i prowadzę dwa blogi, z tego jeden pod tajemniczym tytułem "Królewskie Psy", co najwyraźniej skutecznie maskuje dostęp do informacji przed najbystrzejszym nawet człowiekiem, który chciałby się o mnie czegoś dowiedzieć.
Wszystkie te informacje można uzyskać zaglądając na mój profil na Facebooku albo wrzucając moje nazwisko lub tytuł książki w Googla. Można też zobaczyć, jakie to towarzystwo nosi nazwę Association For Rennaissance Martial Arts.
Tak się jednak składa, że na świecie jest coraz więcej ludzi zbyt leniwych aby z Googla skorzystać.
Dla nich specjalnie dodam jeszcze jedną informację: jestem wredny.
Z powodu tej cechy charakteru nie rozumiem, dlaczego recenzent próbuje coś powiedziec o autorze, chociaż nie ma o nim nic do powiedzenia, nic o nim nie wie a co dziwniejsze - nie ma obowiązku niczego mówić.
Po co ludziom czytającym recenzję KSIĄŻKI zawracać głowę AUTOREM? Przecież to nie recenzja autora...
Przemysław Mrówka stwierdza, że świat "Królewskich Psów" jest płaski, pozbawiony cech indywidualnych, a bohaterowie pozbawieni głębi. Brak analogii do naszej rzeczywistości a autorowi w ogóle brakło inwencji.
Cóż, autor nie może mówić czytelnikowi co ma zrozumieć z książki - od tego są recenzenci, w miarę starannie zbierani w tym blogu. Można zajrzeć, zobaczyć, co oni wyczytali w "Psach"... i porównać z opinią p. Przemysława.
Problem (nie mój, na szczęście) polega na tym, że te cztery mikropowieści są wypchane całą masą smaczków, aluzji, informacji historycznych, żartów, odniesień do literatury klasycznej i nie tylko... ale trzeba umieć dostrzegać takie rzeczy. Podobnie jak fakt, że opowieści fantasy skupiają się tu głównie na relacjach międzyludzkich.
Żeby dostrzegać - trzeba mieć pewne nawyki czytelnicze i zwracać uwagę na tekst. Pisząc bawiłem się trochę tym, z czego zazwyczaj robi się historie, ich powtarzalnością, schematami...
Wyjaśnię to na przykładzie:
" Benno sięgnął po lutnię i zacytował znanego tylko sobie nowoczesnego poetę:
– Łaziebnicy a kurwy jednym kształtem żyją,
W tejże wannie i złego i dobrego myją."
Żart rozbawił sporą grupę ludzi - ale za nic nie rozbawi człowieka, który nie rozpozna "nieznanego nowoczesnego poety". Dla niego ten poeta jest naprawdę nieznany i koniec, po żarcie. "Królewskie Psy" się spłaszczają a "ślepy gadał o kolorach, lecz przeoczył coś nieborak".
Może gdyby Benno zaśpiewał "Litwo, ojczyzno moja", albo "zostały po nich krwi kałuże - lepka purpura polskich kwiatów", albo "dziwny jest niedźwiedzi ród, że tak bardzo lubi miód"?
Kto wie?
Ale ja spojrzałem na notkę o recenzencie i wiem, że na łapanie takich aluzji nie ma szans.
Przemysław Mrówka kończył szkołę po wielkiej reformie edukacyjnej. Uczono go rozwiązywać testy, pamiętać opracowania, widzieć, co poeta miał na myśli według najnowszego bryku... Nie pytano o własne przemyślenia, nie prowokowano do skojarzeń, nie uczono słuchania BRZMIENIA literatury, ograniczano czas na czytanie lektur, bo trzeba było czytać opracowania lektur i rozwiązywać testy. Nawalono w program tyle literatury POLITYCZNIE SŁUSZNEJ, że na myślenie i rozmowę nauczycielowi i uczniom nie starczało czasu. A samotna praca w tej dziedzinie trwa o wiele dłużej... zwłaszcza, jeśli człowiek ma inne obowiązki.
Całe pokolenie "szkoły zreformowanej" wychowano tak, by było bezradne wobec światowej tradycji literackiej.
Kiedy to zrozumiałem - odechciało mi się śmiać z tej recenzji.
Wiem, że mam do czynienia ze studentem historii z dobrej uczelni, zainteresowanym dziedziną, o której napisałem cztery mikropowieści, człowiekiem inteligentnym i skrupulatnym, skoro wyłapuje chochliki drukarskie.
I widzę, że ten człowiek, który wkrótce będzie wyznaczał standardy wykształcenia historycznego, nie rozpoznaje odniesień do źrodeł historycznych, literatury dawnej, kronik. Za to szuka wpływów fantasy... których u mnie akurat być nie mogło, bo przez ostatnie ćwierć wieku za mało tego czytam. Ale przecież ma napisane, że to fantasy, więc nie będzie szukał czegoś niezgodnego z etykietką. Romans rycerski z XIII wieku? Kroniki? Odyseja? Epopeja? Powieść drogi? Nie mogą mieć żadnego wpływu na fantasy, bo nikt tego nie napisał na okładce... Mrożący krew w żyłach skutek edukacji we współczesniej szkole polskiej - przecież on się nie okaleczył w ten sposób dobrowolnie.
Zauważył, że język "Psów" jest nierówny... coś zadzwoniło... ale znowu nie wiadomo, w którym kościele.
Objaśniam łopatologicznie: każdy z moich bohaterów ma swój własny język - stosowny do wykształcenia i osoby. A niektórzy nawet dwa: Raffik-an Saiid kaleczy język Królestwa, ale swoim własnym posługuje się dość kwieciście, potrafi nawet zaserwować mowę publiczną do kilku tysięcy ludzi, zgodną z najlepszymi tradycjami takich mów. Rhoud-an odzyskuje swój dawny język po kawałku w miarę rozmów z Paulem. Kaznodzieje gadają z nieznośną kościelną manierą, wróżki paplają prozą rytmiczną, Alicja jest oczytana i gadatliwa, Muirre prawie nie mówi, bo nikt jej nigdy o zdanie nie pytał, chłopi udają ważniejszych niż są i mówią rytualnymi frazami a Arturowi samotność z piwem pomieszała w głowie, więc gada do siebie. Dodam, że Alicja nie może cytować lorda Actona, bo ja go nie czytałem. Jej historiozofia jest moją własną, albowiem stać mnie na własne przemyślenia.
Bohaterowie siłą rzeczy nawiązują do całej tradycji literackiej Europy i nie tylko... nie muszę sięgać po inspiracje do przygód Dilvisha Przeklętego, skoro mam Szekspira. Mało kto może dorównać dawnym mistrzom.
A opisy świata są jakie są, ponieważ nie zabieram moich czytelników na wycieczkę krajoznawczą.
A właściwie... dokąd ja ich zabieram? Czego jeszcze nie zauważył recenzent?
Czegoś ważnego...
Paradoksalnie zauważyłem to po szczególe. Przemysław Mrówka określa rozmiar czcionki jako mały. A tak naprawdę jest typowy... Ale dla człowieka czytającego dużo tekstów z ekranu może być mały. Pokoleniowa różnica między mną a współczesnymi studentami - dużo gier i tekstów z sieci, mało papieru. Mało ważna, ale są ważniejsze.
Jakie?
Otóż Przemysław Mrówka wraz z wielka grupą rówieśników nie widzi żadnego problemu w tym, że młody człowiek ma opory przed zabiciem własnego ojca, atakiem na kogoś bez powodu, czy tęsknotą za kimkolwiek bliskim. To, co dla moich bohaterów jest problemem - w ogóle nie zasługuje na uwagę sporej grupy czytelników. Co to znaczy zaszlachtowanie ośmiu przypadkowych ludzi? Przecież oni w grach zabijają tysiącami... Petroniusz, który oświadczył, że tysiąc nagich dziewic nie dorównuje jednej, chyba by się z nimi nie porozumiał...
Tylko, że ja piszę o ludziach prawdziwych. Żyjących naprawdę, nawet, jesli w wymyślonej rzeczywistości. Oni nie mogą przeskoczyć tysiąca kilometrów na szybkim podglądzie playera, muszą przejść na własnych nogach. Podróżując dotrą w końcu gdzieś indziej, ale przede wszystkim dowiedzą się czegoś o sobie, a z nimi czytelnik - o ile zechce. Ich boli, mają wyrzuty sumienia, przyjaciół, wspomnienia, przeszłość... i mimo wszystko cenią życie. Poznali jego wartość, bo w każdej chwili mogą je utracić.
O tyle różnią się od pokolenia obecnych studentów.
Czasem myślę, że trzecia wojna światowa wybuchnie, bo młodzi ludzie znudzą się życiem, z którego i tak nie potrafią wyciągać satysakcji...
Ponura historia. Zasługująca na satyryczny rysunek.
Ale zamiast niego dam aluzję:
Przeczytałem Pańską replikę i pozwoliłem sobie się do niej ustosunkować. Niestety, ponieważ z powodów technicznych nie udało mi się jej wkleić pod Pańskim tekstem, zamieściłem ją w komentarzu pod Pańskim postem na portalu histmag.org. Jeśli ma Pan taką wolę, może Pan ją wrzucić jako całość na Pańskiej stronie. Jeśli nie jest Pan nią w ogóle zainteresowany, proszę zignorować powyższy komentarz
OdpowiedzUsuńŁączę wyrazy szacunku
Przemysław Mrówka
Z jakiegoś powodu i ja nie moge tego zrobić... zamieszczę Pana odpowiedź w kolejnym poście. Ja też zresztą mam tu jakieś problemy techniczne i musze się podpisac inaczej
OdpowiedzUsuńPiotr Olszówka