Językowe bogactwo to narzędzie, które bardzo skutecznie podnosi koloryt opowiadanej historii, niezależnie od tego, czy to kryminał, fantasy, główny nurt czy sensacja. Każdy autor ma do tego własny stosunek - a rzecz do łatwych nie należy, właściwie jest swoistą pisarską akrobacją, właściwą dla pisarzy aspirujących do wyższej pólki.
Powstały na ten temat liczne tomiszcza, napisane przez ludzi z większą wiedzą niż moja.
Pozwolę sobie na niewielką gawędę na ten temat, bo czuję się wywołany do tablicy kilkoma uwagami na temat "Morrigan" i języka, jakim mówią moi bohaterowie.
Spróbuję zatem wytłumaczyć się z kilku zabiegów... i z braku kilku zabiegów.
A tłumaczył się będę w kilku kawałkach - ten jest pierwszy, ma poniekąd zarysować tło i objaśnić częściowo, o czym będzie mowa w całości.
To oczywiste, że pisząc czy czytając cokolwiek warto dla własnej nauki zwrócić uwagę na brzmienie zdań - nawet w prozie.
Ale ta banalna obserwacja ściśle wiąże się z całą wielką tradycją piśmiennictwa europejskiego... oraz pewnymi zjawiskami, które zniknęły z naszej kultury kilka wieków temu, raczej bezpowrotnie, bez szans na reanimację.
Dawna literatura była czymś przeznaczonym do czytania na głos, zdania musiały brzmieć i to było oczywiste dla wszystkich: słowo pisane trafiało do książki po to, by zostać wypowiedziane na głos bez zniekształceń właściwych ludzkiej pamięci.
Lektura oznaczała raczej udzielanie publicznej nauki poprzez przywołanie tradycji niż samą czynność składania literek.
I warto pamiętać, że w epoce książki przepisywanej przez rozmaitych kopistów (a każdy pracował wielce starannym i eleganckim ale jednak innym i indywidualnym charakterem pisma) czytanie nie było tak proste jak dzisiaj.
Czytanie po cichu uważano za rzecz dosyć niezwykłą do tego stopnia, że kronikarze średniowieczni od czasu do czasu informowali o osobistościach czytających po cichu i dla siebie... co uważano za przejaw skromności i nietypowych potrzeb ducha. Chwalono za to kilka świętych, między innymi księżnę Kingę czy Jadwigę Śląską.
W miarę upowszechniania się czytelnictwa i zwiększania różnorodności książek czytanie stawało się sprawą bardziej prywatną i rozrywkową... ale dla człowieka piszącego - czyli wykształconego - staranna kompozycja brzmienia wykładu z prawa czy fizyki była elementarnym składnikiem tego, że się w ogóle mówi do innych ludzi. Dla naszych współczesnych "mówców" dukających przez telewizor ta postawa jest tyleż niezrozumiała co nieosiągalna, a kiedyś uważano ją za... trywialną. I tu aż się prosi o przypomnienie, że słowo "trywialne" wywodzi się od trivium, czyli pierwszego, podstawowego etapu nauki sztuk umysłowych, wyzwolonych od wysiłku fizycznego i brudu.
Bez wczesnego opanowania trivium nie było mowy o dalszej nauce, tak jak bez chodzenia nie ma mowy o biegu przez płotki.
Trivium to gramatyka (łacińska - pojmowana jako perfekcyjne opanowanie poprawnego języka nauki), logika - czyli perfekcyjne stosowanie zasad spójnego rozumowania oraz retoryka - sztuka tworzenia własnej perfekcyjnej językowo i intelektualnie wypowiedzi.
A aby pokazać tę perfekcję w całej trivialnej krasie zacytuję "Epistolae obscurorum virorum" czyli "Listy Ciemnych Mężów" - twór prawdziwie humanistycznej doskonałości, a kogo rzecz ta ciekawi, ten bez trudu o niej więcej doczyta:
Mistrz Bernard Plumilegus śle wiele pozdrowień mistrzowi Ortwinowi Gracjuszowi.
Nieszczęśliwa jest mysz, w jednym loszku zamknięta.
Tak również, za pozwoleniem, mogę powiedzieć o sobie, szanowny mężu, że byłbym biedny, gdybym miał tylko jednego przyjaciela, a gdyby ów jedyny mnie zdradził, wtedy nie miałbym drugiego, który by się do mnie odnosił po przyjacielsku.
Tak jest tu teraz pewien poeta, który się nazywa Jerzy Sibutus, i jest jednym ze świeckich poetów, i wykłada publicznie poezję, a jest skądinąd dobrym towarzyszem. Lecz, jak wiecie, ci poeci, gdy nie są zarazem teologami jak wy, zawsze chcą innych ganić i lekceważą teologów.
I raz, na pijatyce w jego domu, kiedyśmy pili torgawskie wino i siedzieliśmy aż do godziny trzeciej, a ja się trochę upiłem, bo mi piwo uderzyło do głowy, i był tam jeden taki, z którym nie żyłem w przyjaźni, przepiłem do niego pół kufla, a on to przyjął, ale później nie chciał mi się odwzajemnić. Trzy razy mu się przemawiałem, lecz on mi nie chciał odpowiedzieć, siedział cicho i nic nie mówił. Wtedy sobie pomyślał: "Oto ten tobą gardzi i się pyszni, i bez przerwy chce cię zawstydzać." Byłem poruszony w swoim gniewie, wziąłem kufel i wyrżnąłem go w łeb.
Wówczas ten poeta rozgniewał się na mnie i powiedział że uczyniłem zamieszanie w jego domu i mam się wynosić do diabła z jego domu. Wtedy odpowiedziałem: "Cóż z tego, że jesteście moim nieprzyjacielem? Miałem takich niegodziwych nieprzyjaciół, jak wy jesteście a jednak ich przetrzymałem. Co z tego, jeśli nawet jesteście poetą? Mam także poetów, którzy są mymi przyjaciółmi i są tak dobrzy jak wy. Sram na waszą poezję! Co wy myślicie? Sądzicie, że jestem głupi albo się urodziłem na drzewie jak jabłko?" Wtedy nazwał mnie osłem i powiedział, że nie widziałem nigdy żadnego poety. A ja mu powiedziałem: "Ty sam we własnej osobie jesteś osłem. Widziałem więcej poetów niż ty." I powiedziałem mu o was i o mistrzu naszym z Sotphi, w bursie Kneck, który ułożył znaną Glosę, i o panu Rotgerze, licencjacie teologii w bursie Montis, i zabrałem się do domu i dotychczas jesteśmy nieprzyjaciółmi.
Dlatego bardzo serdecznie was proszę, abyście chcieli mi napisać jakiś utwór, wtedy pokażę go temu poecie oraz drugim, i się pochwalę, że jesteście moim przyjacielem i że jesteście o wiele lepszym poetą od niego. A szczególnie napiszcie mi, co robi Jan Pfefferkorn. Czy dotychczas trwa w nieprzyjaźni z doktorem Reuchlinem i czy go dotąd bronicie, jakoście czynili, i prześlijcie mi jakąś nowinę.
Bądźcie zdrowi w Chrystusie!
I Wy, Kochani a Cierpliwi, Którym chciało się dobrnąć aż tutaj - też bądźcie.
Ciąg dalszy nastąpi tutaj.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz